Dzień 2

2009-03-26 00:00

Pobudka o 6.40 czasu paryskiego, za mną paskudna noc, podczas której budziłem się, co chwilę. Rano postanowiłem przełamać bariery językowe, więc do nowopoznanego taty Sary odezwałem się w języku Moliera. O dziwo zrozumiał mnie! Co prawda ja nie zrozumiałem jego odpowiedzi, ale i tak wrażenie zrobiłem ;-). Szybko jednak przeszliśmy na j. angielski, który tato Sary wymawia z bardzo mocnym tulskim akcentem.

Śniadanie - róg obfitości. Kawa, herbata, ciasteczka, warzywa, chleb biały i razowy, dżem, płatki na mleku... Jednym słowem, - czym chata bogata! Szybko, więc pochłonąłem płatki, wyszykowałem się w łazience i tak przygotowany pojechałem z Sarą do szkoły. Szkoła... To nie jest właściwe słowo. Jest to liceum połączone z technikum samolotowym, o wyglądzie przypominającym nowoczesne centrum badawcze. Wszędzie króluje metal i szkło, połączone jednak w dość harmonijny sposób. Od razu zaskoczenie - kompleks budynków jest na tyle skomplikowany, że na ścianach wiszą MAPY z adnotacjami "Tu jesteś!" ("Vous etez ici!"). Drugim zaskoczeniem było położenie toalet - nie znajdują się one w budynku, a wejść można do nich tylko od strony podwórza! Bogatsi w wiedzę udaliśmy się na spotkanie z opiekunami francuskimi, gdzie wręczono nam plan miasta, rozkład jazdy wycieczki i parę tekstów o Tuluzie; znalazł się też czas na przekąskę w postaci napojów (soki, kawa, herbata) i croissantów (tradycyjne, bądź też z czekoladą).

Po spotkaniu zaczęto nas oficjalnie oprowadzać po szkole; a było, co oglądać! Na lekcji biologii - komputer przy każdym stoliku! Następnie przeszliśmy spacerniakiem (prawie jak droga główna w więzieniu) do tajemniczych budynków, które okazały się warsztatami na potrzeby technikum. Jest to niesamowite - nastolatkowie uczą się składać każdą część samolotu (np. właz bezpieczeństwa), tworzyć materiały (np. kompozyty), korzystać ze specjalistycznych sprzętów (obrabiarki komputerowe), a nawet montować i naprawiać całe maszyny! Grupka uczniów majstrujących przy kilkunastometrowym samolocie jest wręcz niewyobrażalna dla nas, Polaków. To jednak nie wszystko! Ci młodzi chłopcy (a także, o dziwo, dziewczęta) mają możliwość operowania silnikami montowanymi w takich monstrach jak Boeing czy Airbus! By dopełnić obrazu, oddano nam do zwiedzania model samolotu, którym latał Sean Connery jako słynny James Bond. Jak udało mi się dowiedzieć od dyrektora szkoły, wszystkie samoloty (a widziałem ich w szkole przynajmniej cztery) zostały podarowane przez producentów, zaś maszyna Bonda - kupiona za szkolne (publiczne) pieniądze. To jednak nie koniec bogactwa placówki - dla samolotów budowane są hangary, zaś wszystkie rzeczy wyprodukowane przez uczniów służą jako modele dla dalszego kształcenia, bądź też są niszczone... Po wizytacji udaliśmy się na stołówkę, gdzie obiady jada około 1500 osób (szkoła jest połączona z internatem). Cóż to jednak za stołówka! Dzięki elektronicznemu biletowi dostajemy tacę, potem zaś idąc wzdłuż regałów-lodówek wybieramy interesujące nas potrawy. Sałatki, ciasta (szarlotka!), jogurty, owoce (pieczone jabłko!), ziemniaki w mundurkach, mięso, pieczywo, woda... Po posiłku udaliśmy się zasmakować francuskiej pogody. Kalejdoskop, istny kalejdoskop! Temperatura potrafi wzrosnąć do 25oC, by w parę minut spaść do poziomu, w którym trzeba zakładać kurtki. Chwilę zaś później, znów trzeba rozebrać się do podkoszulków... Te fascynujące obserwacje przerwał nam autobus, który przetransportował nas do siedziby Airbusa. Cóż to jednak była za podróż! Lycée Saint-Exupéry wygląda na jedyny ukończony budynek w okolicy. Dookoła zaś kładzione są linie kolejowe, budowane przynajmniej trzy nowe osiedla, kolejne zaś malowane w pastelowe barwy... Ta część Francji przypomina gigantyczny plac budowy. Ot, kryzys. W związku z tym ciągnące się przez kilka kilometrów siedziba Airbusa, gdzie buduje się i testuje nowe maszyny, nie była już tak wielkim (z zewnątrz) zaskoczeniem. Ale wewnątrz... Pierw zabrano nas do centrum kontroli, gdzie byliśmy świadkami (transmisja na żywo z ok. 8 kamer + symulator) pierwszego lotu nowopowstałego samolotu. Następnie zabrano nas na objazdową wycieczkę po wszystkich hangarach; na koniec zaś zaprowadzono do hali, w której czekały trzy niemal ukończone samoloty. Mimo najszczerszych chęci nie mam zdjęć z tej wizyty, bowiem na terenie fabryk Airbusa zabronione jest korzystanie z telefonów i aparatów, o co zadbał uzbrojony strażnik. (Udało mi się jedynie zapytać o koszt A-320. Pani z uśmiechem zapytała mnie czy chcę kupić, a po mojej afirmacji podała cenę - 320 mln dolarów. Za sam kadłub, bez wyposażenia. O cenę gotowego samolotu, (w którym jest też jacuzzi, sale gimnastyczne, kasyno, bar) wolałem nie pytać.... Dowiedziałem się tylko, że aktualnie mają 200 zamówień, przy prędkości konstrukcji równej 4 samoloty/miesiąc. Przy ich budowie pracuje 200 osób na 2 zmiany (100+100), od poniedziałku do piątku).

Po powrocie do szkoły Sarah, Ola, ja i Audrey udaliśmy się do domu tej ostatniej, gdzie przywitała mnie płytkowa podłoga (w całym domu nie ściąga się butów), a także ukryty wśród 800 kanałów TV Biznes (oczywiście po polsku). Ponadto poznałem rodzinę Audrey, a także spróbowałem rdzennie francuskich croissantów; ciepłych, przywiezionych wprost z pobliskiej piekarni. Następnie udaliśmy się do pobliskiego centrum handlowego, które okazało się molochem złożonym z setek dość drogich sklepów (w samym E.Leclercu było 70 kas!)... Blagnac ma 20 tys. mieszkańców. Po około 1,5h - zwiedzonych 4 sklepach - i zdobyciu nowej wiedzy (nawet kanapki można kupić w sklepie; mają one przeróżny skład i są hermetycznie zapakowane) udaliśmy się na spotkanie do McDonalda ("McDon" w mówionym dialekcie). Po powrocie do domu wręczyłem przemiłej rodzinie prezent. Wdałem się też w długą dyskusję z tatą Sary, podczas której wyjaśniłem mu różnice między ich a naszym światem (nastolatkowie posiadający samochody, pogoda, szkolnictwo średnie i wyższe). I tak oto kolejny dzień dobiegł końca.

© 2008 Wszystkie prawa zastrzeżone.

Załóż własną stronę internetową za darmoWebnode